jswiec napisał(a):W Kościele katolickim ważną rolę pełnią tu przekazy pewnych objawień [takich jak objawienia Najśw. Serca z Paray-le-Monial], które implikują możliwośc nawrócenia się poprzez ukazanie grzesznikowi jak wiele znaczy on dalej dla Boga pomimo całego swego odstępstwa.
:mrgreen:
Sam więc widzisz:
zanim padnie owo "pomimo" grzesznik musi najpierw uświadomić sobie że jest grzeszny. Inaczej żadne "pomimo" nie ma sensu: jestem super gość i wszystko należy się mi jak psu micha. Tak po-prostu, a nie po-mimo.
jswiec napisał(a):Przekaz Reformatorów od wzorca Melanchtona zakłada, że nienawrócony grzesznik nie jest w stanie czuć podobnego przyciągania ku Miłości Bożej, co widać także doskonale w treściach przeróżnych kazań i broszurek. Niedaleko pada jabłko od jabłoni...
Ale jednak to właśnie Melanchton zwraca usilnie uwagę na fakt, że rzeczą niezbędną jest głosić grzesznikom łaskę, a nie tylko strach, jak czynili "nasi przeciwnicy", czyli ówczesny Kościół Katolicki. Melanchton przestawił tym samym soteriologię na właściwe tory. Być może nie dojechał do miejsca, którego Ty teraz bronisz, jak fundamentu wiary, ale to że Ty jesteś teraz akurat w tym miejscu (a nie przy straganie z odpustami) zawdzięczasz przynajmniej po części właśnie Reformacji
Bacz więc, żeby nie było z Tobą, jak w tej starej chińskiej fraszce:
„świnia żre żołędzie
chrząkając na dęby,
bo nie ma na względzie,
że żarła żołędzie...” :wink:
jswiec napisał(a):Co do dalszej deprecjacji humanizmu, uważam to także za pierworodną skazę Reformacji. W ten sposób bardzo chętnie wdeptuje się człowieka w błoto byleby tylko Bóg mógł być wywyższony. Każdy aspekt wywyższenia człowieka traktuje się jako akt umniejszania Boga. Takie poglądy tłumaczą wiele protestanckich fobii.
1. Historycznie rzecz biorąc Reformacje uznaje się za jeden z czynników rozwoju Renesansu, i słusznie, gdyż zwróciła ona uwagę na indywidualizm ludzkiej jednostki. Być może na tle Oświecenia - że o współczesnej politycznej poprawności nie wspomnę - Reformacja jawi się jako deprecjacja człowieka. To akurat mnie specjalnie nie martwi, tylko cieszy.
2. Jedyne co jest w tym na rzeczy to to, że odrzucając tezy świeckiego humanizmu protestantyzm zauważa BIBLIJNY FAKT, że człowiek jest prochem, że jako grzesznik jest pozbawiony chwały Bożej itd. Teologia protestancka nie czyni faktów, tylko je zauważa i opisuje. Pisząc więc, że ktoś coś bardzo "chętnie" robi - wypisujesz nieprawdę i obrażasz.
3. Nazywając pewne krytyczne wobec katolicyzmu poglądy "protestanckimi fobiami" zniżasz się niestety tym do poziomu współczesnych lewicowychch humanistów, którzy też nachalnie wrzeszczą np. o homo
fobii, po to by dyskredytować tych, którzy maję jakiekolwiek zastrzeżenia do praktyk homoseksualnych. Przypisywać adwersarzowi fobie zwykli ci, którzy nie mają żadnych argumentów. Czy aż tak panicznie przeraża Cię myśl, że krytyczne wobec katolicyzmu poglądy mogą być wynikiem spokojnej i rozumnej analizy?
jswiec napisał(a):miasto napisał(a):Ale świetnym pomysłem jest stawianie suwerenności Boga ponad tym, co często nieudolnie sobie wyobrażamy myśląc o Bożym miłosierdziu (i innych Jego atrybutach także). To się nazywa pokora.
Takie postawienie sprawy to wywyższenie suwerenności Bożej nad Jego miłosierdzie.
nad
nasze wyobrażenie o Bożym miłosierdziu
gani to np. św. Paweł w liście do Rzymian 9:14-15:
14. Cóż na to powiemy? Czyżby Bóg był niesprawiedliwy? żadną miarą!
15. Przecież On mówi do Mojżesza: Ja wyświadczam łaskę, komu chcę, i miłosierdzie, nad kim się lituję.
jswiec napisał(a):Tymczasem Bóg jest bytem relacyjnym...
Pewnie! Dlatego właśnie uważam, że relacja z Bogiem jest "twardym jądrem" zbawienia
jswiec napisał(a):...i już to sprawia, że suwerenność każdej z boskich Osób jest w jakiś sposób ograniczona wzajemnymi relacjami. Syn słucha Ojca, a Ojciec wszystko oddaje w ręce Syna. Podobnie rzecz się przedstawia gdy uświadomimy sobie, że Bóg pragnie włączyć nas we własne życie trynitarne...
suwerennizm temu nie przeczy. Bóg jest "zależny" od swej natury, nie może np. skłamać. Ale co to właściwie za przymus: "zawsze czynić to, czego się chce" ? To
spełnienie, a nie przymus.
jswiec napisał(a):To wręcz automatycznie zakłada wyższość miłosierdzia nad suwerennością [jeśli się nad tym dobrze zastanowić].
Zastanowiłem się dobrze i stwierdziłem, że już samo postawienie problemu w ten sposób jest mało sensowne. Żaden Boży atrybut nie jest wyższy od innego. Wszystkie one po równo składają się na to, co można nazwać "boskością" - wszystkie są równie ważne - pozbawienie Boga choćby jednego z nich powoduje, że przestajemy mieć do czynienia z Bogiem, tylko z dobrą wróżką, demonem, jakimś mitycznym bóstwem, albo owym gustawowym „carem” z Dziadów.
Suwerennizm holistycznie bierze pod uwagę
całą naturę Boga jako szereg
zrównoważonych atrybutów. Suwerenność oznacza de facto: "w Bogu nie ma cienia zmienności" (Jakub 1:17) - nic nie wpływa na Boga. Miłosierdzie nie pożera sprawiedliwości, tylko znajduje "wyjście pokojowe". Wilk sprawiedliwości syty i owca miłosierdzia cała. Bóg nie przestaje być Bogiem w pełni boskości.
Teologia humanistyczna twierdzi natomiast, że owca w pewnym momencie pożera wilka.
jswiec napisał(a):miasto napisał(a):moim zdaniem jest to ograniczanie Boga i sprowadza się do: "Bóg tego nie potrafi..."
Otóż tak samo jak Bóg "nie potrafi" stworzyć kwadratowego koła, tak samo "nie potrafi" zbawić w "jednej chwili" wolnego stworzenia zanurzonego w czasie.
nie
Nie tak samo!
Już sławny C.S.Lewis zwracał uwagę na fakt, że prawa natury, są czymś innym, niż prawa myślenia. Czym innym jest prawem kaduka zlekceważyć definicję matematycznego pojęcia, a czymś zupełnie innym jest dokonać rzeczy po ludzku niemożliwej.
Poza tym gdzie jest powiedziane, że Bóg nie może
wynurzyć człowieka z czasu?
Paweł to dwukrotnie podkreśla:
W jednym momencie, w mgnieniu oka, na dźwięk ostatniej trąby - zabrzmi bowiem trąba - umarli powstaną nienaruszeni, a my będziemy odmienieni. (1 Kor 15:52)
jswiec napisał(a):miasto napisał(a):Nawrócenie to uznanie siebie za grzesznika! To dopiero Bóg mnie uznaje za syna - usynawia - nie ja sam! Przypowieść o synu marnotrawnym pokazuje to chyba az nadto wyraźnie. Skruszony grzesznik poddaje się woli Boga z nadzieją i ufnością w Jego miłosierdzie.
Ale sam fakt grzechu jest niezrozumiały, jeśli najpierw nie zrozumiem, że Bóg chce mieć we mnie syna!
Niekoniecznie - jest to na pewno głębsze zrozumienie dramatu grzechu, ale możliwe raczej dopiero wtedy, gdy się już tkwi w worze pokutnym. Syn marnotrawny najpierw się upokorzył, a potem dopiero ze zdumieniem usłyszał, że przywrócone mu będą wszystkie prawa synowskie.
jswiec napisał(a):Grzech to niezgodna na to właśnie, a nie formalne złamanie Bożego prawa [to już jest tylko prosta konsekwencja tamtej niezgody].
Nie wydaje mi się. To jest naturalna konsekwencja, ale nie istota grzechu. Grzech to tak naprawdę poddanie się własnej pysze i żądzy - zrobię coś po swojemu. Tak jak
moim zdaniem będzie dla
mnie lepiej. Syn marnotrawny nie wyrzekł się synostwa – przeciwnie: korzystał z praw synowskich (wziął swoją część majątku).
jswiec napisał(a):Jeśli już chodzi o uznanie czegoś, to ja muszę uznać, że Bóg odwiecznie przeznaczył mnie do tego, abym był synem w Jego Synu.
Problem w tym, że można uznać ten fakt i... mieć go w nosie: „A niech sobie Bóg mnie przeznacza, do czego tylko chce. Ja mam inne plany.” Bez ukorzenia się, pokuty i zawierzenia Bożej łasce niczego to nie zmieni.
jswiec napisał(a):Korzeń grzechu to sprzeciwienie się temu, aby pójść swoją własną drogą.
sorki, ale Biblia mówi że jest odwrotnie, np.:
Jeśli jednak ostrzegłeś występnego, by odstąpił od swojej drogi i zawrócił, on jednak nie odstępuje od swojej drogi, to on umrze z własnej winy, ty zaś ocaliłeś swoją duszę.(Ez 33:9)
Pozwolił On w dawnych czasach, że każdy naród chodził własnymi drogami...(Dz 14:16)
jswiec napisał(a):miasto napisał(a):de facto jednak jest odwrotnie: moje uczestnictwo w Ciele Chrystusa jest możliwe jedynie dzięki trwaniu w więzi z Bogiem
Otóż więź z Bogiem nie może się realizować inaczej, jak poprzez bycie członkiem Chrystusa w jednym Ciele. Jeśli nie mam uczestnictwa w Ciele, to nie mam zbawczej więzi z Bogiem. miasto napisał(a):Bóg sam jest Głową Kościoła i mamy z Nim bezpośrednią więź.
To jest właśnie protestanckie złudzednie: że możemy mieć zbawczą więź z Bogiem niezależnie od widzialnego Ciała Chrystusa, w którym tkwimy jako członki.
Nazywaj to sobie złudzeniem, jeśli chcesz – moim zdaniem jest to przekonanie słuszne i pełniej pokazuje ogrom miłosierdzia Boga, który uczynił siebie całkowicie przystępnym dla każdego z nas z osobna. Dobrzy rodzice, nawet mający wiele dzieci, będą poświęcać osobno czas każdemu z nich, bo każdego z nich z osobna wydali na świat. Nie każą zadowalać się tylko wspólnymi gromadnymi posiłkami, spacerami lub grą w piłkę (choć i one maja wielką wartość)
Wizja katolicka powraca w pewnym sensie do czasów Starego Testamentu, kiedy konieczne było pośrednictwo kapłanów, pewien system rytów, miejsca święte itp.
Ale to był, jak pisze list do Hebrajczyków, tylko „cień przyszłych dóbr, a nie sam obraz rzeczy” (Hbr 10:1) – tymczasem KK proponuje nam nowe „cienie”, nierzadko zamazując „obraz rzeczy”, który został nam objawiony Chrystusie Zbawcy.
jswiec napisał(a):Wynika to z założenia, że człowieka od Boga oddziela tylko grzech, a przepaśc natury jest nieistotna [stąd pomniejszanie roli Wcielenia].
To całkowicie sztuczna konstrukcja myślowa – jak to anegdotyczne oddzielanie Żwirki od Wigury.
Tak samo bezsensowne, niepotrzebne i sztuczne jest oddzielanie grzechu od upadłej natury albo Wcielenia do Krzyża. Możesz całe następne milenium drążyć, czy w tkaninie ważniejszy jest
wątek czy osnowa – a i tak do ludzi wyjdziesz tylko w gaciach uszytych z normalnej tkaniny, która ma jedno i drugie bo inaczej byłby niezły wstyd.
nie szkoda Ci więc na to czasu przyjacielu?
jswiec napisał(a):Czyli podtrzymujesz tezę, że Kościół to rodzaj "fan-klubu" entuzjastów Jezusa...
trudno żebym podtrzymywał tezę, której
nigdy nie głosiłem
jswiec napisał(a):Wtedy jednak obraz Winnego Krzewu i latorośli byłby mocno przesadzony; już znacznie lepszy byłby obraz jakiegoś rojowiska pszczół, gdzie każdy owad może sobie w zasadzie robić to co chce, a nie jest zdany na "znormalizowany system" rozprowadzania ożywczych soków...
cóż
W wątku teologicznym za kompletny brak wiedzy z zakresu entomologii winić Cię nie będę, bylebyś był łaskaw już się więcej na ten temat nie wypowiadać, podobnie z reszta o dendrologii
Oba te obrazy są w sumie bardzo podobne, bo w drzewie, choć wiele konarów
osobno wyrasta wprost z głównego pędu i wcale nie łącza się ze sobą, to jednak właśnie dzięki połączeniu z pniem (w Kościele: łączności z tą samą Głową) każdy konar rośnie tak, aby całe drzewo utworzyło piękną koronę o właściwym pokroju i gęstości listowia.
Podobnie jest z rojem pszczół lub termitów – każda robotnica spełnia dokładnie to, do czego została „zaprogramowana” przez królową, dzięki czemu owady te potrafią zgromadzić zapas pokarmu dla całego gniazda, budować zdumiewające budowle, bronić je przed atakiem wrogów itd.itp. Wielu badaczy skłonnych jest traktować taki rój, jak jeden organizm. Polecam lekturę Maeterlincka – może z mniejszym lekceważeniem wypowiesz się o pszczółkach.
Być może Kościół Chrystusowy ze swymi schizmami i rozłamami, dla obserwatora zewnętrznego jawi się jako pozorny obraz chaosu i bezhołowia, tak jak Tobie rój pszczół, a komuś innemu bezładna plątanina konarów i gałęzi winnego krzewu. Ja jednak wierzę, że Bóg nadaje nieuchwytny, ale realny sens historii Kościoła Powszechnego właśnie poprzez to, że ma bezpośrednią więź z każdym, kto trzyma się mocno Głowy, czyli Chrystusa – niezależnie od denominacji i struktur.
Dlatego Paweł w Liście do Kolosan pisał o duchu rozłamów:
Taki, nadęty bez powodu zmysłowym swym sposobem myślenia, nie trzyma się mocno Głowy - /Tego/, z którego całe Ciało, zaopatrywane i utrzymywane w całości dzięki wiążącym połączeniom członków, rośnie Bożym wzrostem. (Kol 2:18-19)
Nie napisał, że palec nie trzyma się dłoni, dłoń nadgarstka, nadgarstek przedramienia itd.itp. Nie trzyma sie Głowy - czyli samego Boga!
Zauważ, że nawet w Kościele Katolickim wiele arcyważnych rzeczy zaczyna się od tego, że Bóg sam osobiście przemówi do prostego wierzącego. Ostatecznie to Bóg osobiście powołuje każdego kapłana, a nie biskup lub papież wybiera ich spośród maturzystów
Bóg przemawia do wiejskich dzieci, albo najmniejszej furtanki w klasztorze.
Przeciwnie: wielu z tych, co „trzymali się Głowy” musiało się przedtem ostro pomocować z resztą ciała, zanim uznało ono, że ta rzecz od Głowy pochodzi. Widać to w biografiach wielu świętych, np. założycieli nowych zakonów. W innych przypadkach nigdy nie doszło do takiego uznania, patrz: Reformacja.
Podobnie było z resztą w Izraelu: sensowny król lub kapłan trafiał się rzadziej, niż sensowny papież
Kim był np. Gedeon?
Ród mój jest najbiedniejszy w pokoleniu Manassesa, a ja jestem ostatni w domu mego ojca. (Sdz 6:15) A jednak Bóg osobiście go powołał w chwili, gdy w przerażony krył się w tłoczni winnej by zmłócić trochę ziarna na kontrabandę i z właściwym tylko sobie poczuciem humoru nazwał go „wielkim wojownikiem”
W ten sposób Bóg wywoływał sobie z ludu Bożego proroków i wodzów
jswiec napisał(a):miasto napisał(a):Nawet jeśli to prawda, że możecie sie komunikować ze zmarłymi (w co osobiście nie bardzo wierzę i nie odczuwam pokusy by to sprawdzać), to nie stanowi to uzasadnienia dla kultu owych zmarłych.
Sęk w tym, że dla Boga nie ma tu "zmarłych", bo wszyscy święci w Nim żyją i dla Niego.
Ale tak w ogóle to nawet święci umierają a ja nie mówię tu o jakichś przeszkodach duchowych, tylko o banalnych przeszkodach że tak powiem: „technicznych”. Twój kontakt ze świętym Franciszkiem jest teraz technicznie „utrudniony”, podobnie, jak nie jesteś w stanie skontaktować się w tym momencie ze swoim papieżem, biskupem, a nawet księdzem proboszczem jeśli akurat był wyłączył komórkę albo bierze prysznic.
Więź duchowa ze świętym, to coś znacznie głębszego niż tylko mniej lub bardziej nadprzyrodzona możliwość przesłania mu intencji modlitewnej do wstawienie się. Ta więź to przede wszystkim wdzięczność dla Boga za Jego dzieła dokonane w życiu i myśli tego świętego oraz zgłębianie i czerpanie z jego życia i nauk zachęty i inspiracji do własnego uświęcenia.
I powiem Ci, że w takie „świętych obcowanie”, to ja nie tylko wierzę, ale także widzę je na co dzień – ale w kościołach protestanckich. Natomiast w czczeniu fragmentów zwłok, mantrowaniu litanij przed malowidłem, albo w opychaniu się kremówkami na wycieczce do Wadowic (tydzień temu moja córka była na takowej z klasą – szok!) to wybacz, ale realnego obcowania świętych prawie wcale w tym wszystkim nie widzę.
I wiecz, co? Mam jakies dziwnie przeczucie, że np. taki św.Dietrich Bonhoeffer bardziej się raduje patrząc na swoje rodzinne miasto, (czyli na Wrocław i tamtejsze zbory oraz seminarium biblijne), niż św. Jan Paweł II patrząc na swoje rodzinne miasto. :mrgreen:
jswiec napisał(a):Inaczej zbawienie byłoby pustym słowem. A skoro święci żyją, to oczywiście w Jednym Ciele komunikacja z nim i jest nie tylko możliwa, ale nawet konieczna, bo członki Jednego Ciała w jakiś sposób zawsze komunikują się z sobą.
Zatem jeśli nie potrafisz teraz telepatycznie porozumieć się z papieżem lub arcybiskupem Buenos Aires, to by znaczyło, że zbawienie
jest pustym słowem? Bo skoro fizyczna śmierć nie stwarza technicznych przeszkód, to chyba życie tym bardziej nie powinno...
jswiec napisał(a):miasto napisał(a):A już zwłaszcza nie wierzę w to, że owym Wcielonym Chrystusem miałaby być instytucja, której zarząd się ulokował na watykańskim wzgórzu
Trudno jest wierzyć Ewangelii, gdy relacjonuje, że Jezus uczynił z kimś, kto się Go zaparł, swojego "majordomusa"... Trudno jest uwierzyć w to, że Bóg powierza grzesznemu człowiekowi aż tyle odpowiedzialności i tworzy "zarząd" swojego Królestwa z ludzi mało kompetentnych, a nie z przybocznej gwardii cherubów. :aniol:
Hahaha...
Uderz w stół, a nożyce się odezwą
czy ja coś mówiłem o niekompetencji, zdradzie lub grzechu...?
Mój problem z uwierzeniem w to nie tkwi w czyjejś grzeszności, bo gdyby tylko w niej tkwił, to Lutra czy Kalwina byłoby mi pewnie dużo trudniej zaakceptować niż, połowę papieży. Problem tkwi w samym pomyśle, że Duch Święty, który wieje gdzie chce miałby się dać uwiązać do jakichkolwiek sztywnych struktur, niczym pańszczyźniany chłop do ziemi.
Zrozum, że tu nie chodzi o zarzut wobec tego czy innego urzędnika, tylko o wizję Kościoła. Kościół to ludzie, a Bóg jest w nim nie tam gdzie jest właściwy urząd, właściwe biurko, albo właściwy stempelek, tylko tam, gdzie dwaj albo trzej gromadzą się w świętym Imieniu Chrystusa. I wiesz – z perspektywy czasu gotów jestem wierzyć, że takim zgromadzeniem mogło być np. konklawe, które powołało na urząd papieża Jana XXIII lub Jana Pawła II. Ale nie bardziej ani mniej niż wczorajsze zgromadzenie w moim zborze.
To jest Kościół.
jswiec napisał(a):Chciałoby się rzec: "Twarda to mowa - któż jej może słuchać??". No i rzeczywiście nie wszyscy jej słuchają, choć podobno stawiają suwerenność Bożą na najwyższym miejscu. [-X
1.
TWOJA to mowa, a nie głos Boga, więc mogę na nią machnąć ogonem, Bogu dzięki
Mowa zaś Boga to: „po ich owocach ich poznacie”. Nie po stołkach, nie po legitymacjach, nie po pierścieniach na palcach – po owocach!
2. Mowa to rozpaczliwa i paniczna, bo wybacz, ale jest w tym jakaś obłuda i obraza, żeby Piotra, który chwilowo się złamał w ciężkiej próbie, po to by 50 dni potem narażając życie odważnie dać świadectwo wobec tłumów, porównywać z jakimś playboyem, intrygantem politycznym, dziwkarzem albo ateistą zajętym głównie zatrudnianiem malarzy i architektów. Jeśli który nawet położył swe życie, to na skutek dworskich intryg na ołtarzu władzy i mamony. Znaj proporcjum mocium panie.
3. Powtarzam: suwerenność Boga polega na tym, że się On nie zmienia, może być więc niepojętą tajemnicą, ale nie może być nieprzewidywalnym szaleńcem.